Od kilku dni w Tatrach ciągle padało. 
W czwartek, 21 września, w dolinie Gąsienicowej spada aż 120 litrów wody na m2. 

W sobotę, 23 września, od rana pada, jednak prognozy wskazują, że w okolicach godziny 12 deszcz powinien ustąpić. Warunki są bardzo trudne. Szlaki są miejscami pozalewane, cały czas pada, a powyżej 1700 m n.p.m. leży śnieg. Mimo to,  w sześć osób postanawiamy ruszyć w górę. Celem są Czerwone Wierchy, a przynajmniej Ciemniak, ale bierzemy pod uwagę zmianę planów, w zależności od warunków na szlaku. Poprzednia wycieczka też została skrócona <klik> ze względu na warunki.

U wylotu doliny Kościeliskiej meldujemy się parę minut po 11. Mimo, że nie cierpię pelerynek przeciwdeszczowych, decyduję się ją założyć, bo bez tego, wiem, że przy takich opadach będę przemoczona w ciągu 2 godzin. A na górze nie chciałabym być mokra.

W dolinie kręcą się tylko pojedyncze osoby, wszyscy w kolorowych pelerynkach. Ale jak na sobotę, panuje niemal pustka.

Ruszamy w górę

Zaczynamy marsz dość żwawo, bo nie mamy za dużo czasu, jeśli chcemy wrócić na kolację. Piętnaście minut po wejściu w dolinę, skręcamy na czerwony szlak. Według drogowskazu mamy 3:20 na Ciemniak.

A potem szlak pnie się w górę. Chmury wiszą mniej więcej na poziomie 1000 m n.p.m., więc widoków nie mamy żadnych.

W zasadzie pierwsze i ostatnie widoki
W zasadzie pierwsze i ostatnie widoki

Staram się iść jak najmniej po płynących potokach. Jednak są momenty, gdy trzeba postawić stopę w kilkucentymetrowej wodzie. Dziękuję w myślach za cudowne buty, które nie dosyć, że nie przemakają, to jeszcze dobrze trzymają się mokrego szlaku. Mogę pewnie stawiać nogę, nawet na tych kamieniach, po których płynie woda, bez obaw o poślizgnięcie.

Po szlaku niezmiennie płynie woda. Czasem mniej, czasem więcej.
Po szlaku niezmiennie płynie woda. Czasem mniej, czasem więcej.

Szlak jest dość monotonny, ciężko o punkty charakterystyczne. Przy skale robimy postój na szybką przekąskę. Patrzę w górę i nic nie zanosi się na to, aby miało przestać padać… Zaczynam się też niecierpliwić i zastanawiać, gdzie jesteśmy. Nogi mówią, że są zmęczone i powinniśmy być już dość wysoko, ale rozum zaprzecza i przypomina, że jeszcze nawet  nie doszliśmy do śniegu.

Teraz przez krótki odcinek szlak prowadzi schodkami, które są zdecydowanie bardziej męczące. Powoli też zaczyna się pojawiać kosodrzewina.

Widoczność jest coraz gorsza.
Widoczność jest coraz gorsza.
Widoki są wręcz oszałamiające.
Widoki są wręcz oszałamiające.

Mniej więcej na wysokości 1800 m n.p.m. znajduję pierwszy ślad śniegu. Robi się też chłodniej i postanawiam wyciągnąć rękawiczki. 

Pierwsze ślady śniegu.
Pierwsze ślady śniegu.

Chuda Przełęcz

Pięćdziesiąt metrów wyżej dochodzimy do Chudej Przełęczy (1851 m n.p.m.). Nagle otacza nas śnieg i temperatura wyraźnie spada.

Chuda Przełęcz
Chuda Przełęcz

Wrażenie jest niesamowite. Środek zimy w połowie września. Ze śladów wynika też, że w tym miejscu większość osób zawraca i schodzi w dolinę. Dalej na szlaku widnieją tylko pojedyncze ślady. Wiem, że wyżej będzie tylko gorzej. Mimo to, nie biorę pod uwagę powrotu, przynajmniej na razie.
Jeden z chłopaków postanawia poczekać na przełęczy.

Z początku szlak jest jeszcze niezaśnieżony bardzo.
Z początku szlak jest jeszcze niezaśnieżony bardzo.
Coraz więcej śniegu.
Coraz więcej śniegu.
I coraz gorsza widoczność.
I coraz gorsza widoczność.

Śniegu jest kilka centymetrów. Staram się stawiać kroki na wystających kamieniach, ale z każdą chwilą białego puchu przybywa. Tutaj jeszcze jeden chłopak z naszej grupy rezygnuje ze względu na buty. Już niebawem szlak jest zupełnie zasypany i tylko ślady wskazują gdzie mamy iść.

Czy zapomniałam wspomnieć, że cały czas pada?
Czy zapomniałam wspomnieć, że cały czas pada?

Spotykamy kilku turystów, którzy odradzają nam wejście wyżej. Zdają się zdziwieni naszą obecnością, a najbardziej moją. Nie spodziewali się zobaczyć chyba dziewczyny w takich warunkach, tak wysoko. No cóż, ludzie często mnie nie doceniają 😉

Widać tylko ślady
Widać tylko ślady

Buty mam zupełnie przemoczone i jest mi już wszystko jedno, że śnieg wsypuje mi się górą. Robi się też coraz zimniej i zaczyna coraz mocniej wiać.

W międzyczasie zapada decyzja, że wchodzimy tylko na Ciemniak i robimy odwrót.

Nic nie widać.
Nic nie widać.

Marsz wymaga pełnego skupienia żeby nie zgubić śladów, współtowarzyszy i po drodze jeszcze gdzieś się nie wywalić. Śnieg zaczyna sięgać mi za kolana. Zaczynam się modlić żeby ten, do kogo należą ślady wiedział gdzie idzie i doszedł na szczyt. Widoczność chwilami spada do jakichś dwudziestu metrów. Ciemniak cały czas nie che się pokazać.

Tylko ślady
Tylko ślady

A mimo to, idę i nie mogę przestać się uśmiechać. Ta wszechogarniająca biel jest niesamowita. To ten moment, kiedy w pełni czuję potęgę gór, czuję respekt i pokorę do tego, co stworzyła natura. A jednocześnie czuję się tak bardzo szczęśliwa, tak jakby wszystkie moje kawałki duszy wskoczyły na odpowiednie miejsce. Każdy kolejny szczyt, każda minuta spędzona w górach utwierdza mnie tylko w przekonaniu, że moim miejscem na ziemi są góry.

Kiedy w końcu stajemy na szczycie mam ochotę zapytać: ”To już”? Rozglądam się i faktycznie, w każdą stronę teren zaczyna opadać. Dobrze, że miałam ogarniętych towarzyszy, bo przeszłabym szczyt i nawet tego nie zanotowała 😉

Ciemniak (2096 m n.p.m.) zdobyty.

Na szczycie Ciemniaka
Na szczycie Ciemniaka

Kilka zdjęć i ruszamy dalej. Jest bardzo zimno, widoków brak, więc nic nas tam nie zatrzymuje.

Zejście jest zdecydowanie gorsze. Moje buty niewiele mają wspólnego ze śniegiem, więc ślizgam się niemiłosiernie. Już rozumiem, dlaczego raki są obowiązkowym wyposażeniem w śnieg. Żeby było jasne, zejście z Ciemniaka nie jest bardzo strome, nie ma też przepaści. W przeciwnym razie nie pchałabym się tak wysoko, w takich warunkach. Poza tym śnieg nie był jeszcze zmrożony, nawet nie był przedeptany, co też było sporym ułatwieniem.

Zejście do doliny Kościeliskiej

Powrót po własnych śladach
Powrót po własnych śladach

Zejście zajmuje nam nieco ponad godzinę. Chwilami zbiegamy, w trudniejszych momentach idziemy. Zastanawiam się, czy kiedyś nie spróbować biegania po górach. Oczywiście jak już zamieszkam gdzieś w górach, bo na razie byłoby ciężko 😉

Ostatecznie wycieczka zajmuje nam nieco ponad 5 godzin. Czasy na mapie wskazują 6:40 na Ciemniak, więc zaoszczędziliśmy około 1,5 h czasu. I to jeszcze w takich warunkach.

Na koniec spotykamy owieczki.
Na koniec spotykamy owieczki.

Jakie będzie podsumowanie?

Chodzenie po górach przy ciągłym deszczu od kilku dni, jest tylko dla ludzi darzących góry miłością bezwarunkową. Dla innych taka wycieczka będzie po prostu źródłem frustracji, a nie radości. I słusznie. Każdy ma inne oczekiwania od gór. Nie każdy lubi być przemoczony, a zamiast widoków podziwiać chmury. Nie jest to też wycieczka dla każdego. Łatwo się poślizgnąć, zgubić drogę i przemarznąć. Przede wszystkim zachowajcie rozsądek i trzeźwo oceńcie swoje możliwości.

Uważajcie też na śnieg i raczej odpuśćcie wycieczki jeśli nie macie odpowiedniego sprzętu albo nie umiecie go używać. Szczególnie, gdy śnieg jest już zmrożony.

Aczkolwiek taka pogoda jest gwarantem braku ludzi na szlakach. Warto wtedy poruszać się po szlakach, które już znamy. Zmniejsza to ryzyko pobłądzeń i utknięcia w trudnym terenie. Mimo wszystko, góry zakryte w chmurach też są piękne. W inny, może bardziej magiczny, sposób.