Cheile Turzii to jeden z najpiękniejszych wąwozów w całej Rumunii. Łatwo dostępny, z bogatą ofertą szlaków i dróg wspinaczkowych – jest idealną propozycją na pół dniową wycieczkę. Najlepiej jest połączyć wizytę w wąwozie ze zwiedzaniem kopalni soli w Turdzie. Wtedy powstaje Wam plan na spędzenie całego dnia w Turdzie i okolicach.
Awaria w drodze do wąwozu
Z centrum Turdy do podnóża wąwozu jest 12 kilometrów. Niby niedużo, prawda?
A jednak mieliśmy naprawdę sporo kłopotów, aby tam dotrzeć.
Po zwiedzaniu Turdy oraz kopalni soli, podjeżdża po nas busikiem właściciel campingu Cheile Turzi. Szybko się okazuje, że jest to busik z pięcioma miejscami siedzącymi, a reszta osób musi się zmieścić na tyle. O ile my sami jakoś się mieścimy, to problem robi się, gdy trzeba jeszcze zmieścić do środka 14 plecaków, każdy po 20 kg i objętości 60 litrów…
W końcu po małym tetrisie udaje się zmieścić i nas, i plecaki. Ja (oraz jeszcze dwie osoby) dostąpiliśmy zaszczytu siedzenia z tyłu i trzymania góry plecaków, żeby nie spadła innym na głowę. Nic nie opisze tej adrenaliny, kiedy na zakręcie nie wiesz, czy wygra Twoja siła, czy wieża 20 kilowych plecaków, które tylko czekają na chwilę słabości, aby Cię przygnieść 😉
Szybko okazuje się, że busik po płaskim, a tym bardziej w dół, radzi sobie świetnie. Problem pojawia się natomiast, gdy zaczęliśmy podjeżdżać pod górę…
5 osobowy bus z paką został dociążony 15 osobami i 14 plecakami, każdy średnio po 20 kg. Cóż, mógł się biedak zbuntować.
Silnik gaśnie jeden raz.
Potem drugi, trzeci.
Po 10 przestaję liczyć…
Mniej więcej po 20 razie kierowca w końcu poddaje się i każe nam wysiąść.
Tak więc idziemy sobie poboczem drogi, a obok nas toczy się i warczy bus. 100 metrów i zgaśnięcie silnika, następne 90 metrów i powtórka…
Musieliśmy wyglądać komicznie 😂
Słońce grzeje zacnie, ale trzeba przyznać, że i widoki są pierwsza klasa.
W między czasie podjeżdża do nas samochód osobowy z campingu i zabiera kilku chłopaków. Oficjalnie dlatego, że są najciężsi, nieoficjalnie dlatego, że są najsłabszymi ogniwami 😉
Na drodze zostają więc najsilniejsi: kobiety i instruktor 😂
W końcu górka kończy się i droga zaczyna opadać. Kierowca woła nas do środka. Pakujemy się z powrotem do busa i już bez przygód zjeżdżamy do stóp wąwozu, na camping.
Tyrolka Cheile Turzii
Kiedy w końcu dojeżdżamy na camping, rozkładamy czym prędzej namioty i ruszamy w stronę startu tyrolki, bo jest już dość późno, a chętnych do zjazdu jest 12 osób.
Tyrolka zaczyna się na wzgórzu przed wąwozem, tuż przy drodze. Można podjechać tam samochodem albo tak jak my, przejść się na pieszo.
Ile kosztuje Tyrolka Cheile Turzii?
Bilet normalny kosztuje 50 LEI. Dla dzieci jest troszkę taniej – 35. W sezonie tyrolka otwarta jest w godzinach 12-19 w tygodniu, a w weekendy do 20:00.
Czy warto zjechać?
Zdecydowanie tak!
Jeździłam już na niejednej tyrolce i do tej pory moją ulubioną była ta zawieszona nad Niemnem, w Druskiennikach na Litwie. Jednak tyrolka Cheile Turzii zdecydowanie ją pobiła i to pod każdym względem!
Zjazd ma długość 600 metrów, a różnica wysokości to aż 100 metrów. Kiedy stoi się na górze i patrzy na metę to naprawdę robi ogromne wrażenie. Można się zawahać…Tym bardziej, że lina zawieszona jest dość wysoko i mamy pod stopami całkiem dużo przestrzeni.
Cały czas twarzą jest się zwróconym w stronę wąwozu, więc widoki są przepiękne. I nawet jeśli nie jesteście pewni, że chcecie zjechać, to warto się wdrapać dla samego widoku na Cheile Turzii. Ładniejszego nie znajdziecie nigdzie, gwarantuję.
Przy wadze powyżej 70 kg zjazd odbywa się ze spadochronem podczepionym z tyłu, który hamuje zjazd i stabilizuje jego tor.
Zdecydowanie najlepszą częścią zjazdu jest początek, kiedy jest się najwyżej i zaczyna się nabierać prędkości. Oj, adrenalina wtedy skacze! Potem zjazd ma już stałą prędkość, aby na końcu wypłaszczyć się i zwolnić przed samą metą.
Ostatecznie żałuję, że jechałam ze spadochronem, bo byłam na granicy wagi i równie dobrze mogłam bez. Bez byłoby zdecydowanie szybciej. No cóż, nauczka na przyszłość, wybierać bardziej “hardcorową” wersję.
Cheile Turzii
Po noclegu spędzonym na polu namiotowym , ruszamy na szlak prowadzący przez wąwóz Turda. Z radością zostawiamy nasze 20 kilogramowe plecaki i bierzemy ze sobą tylko leciutkie daypacki.
Do wąwozu wchodzimy tak wcześnie, że budka z biletami jest jeszcze zamknięta. Bilet normalny kosztuje 4 leje.
Już na samym początku szlaku przekraczamy potok Hasdate. Idziemy wzdłuż skalnej ściany, tuż nad wodą. Potem kolejny podwieszany mostek i ścieżka zaczyna robić się wąska.
Wznosimy się kilka metrów do góry i po prawej stronie robi się kilka, momentami może nawet kilkanaście metrów ekspozycji. Z lewej zamontowano nawet łańcuchy, aby w razie czego moc się przytrzymać. Na pewno poprawiają bezpieczeństwo przy mokrej skale. Teraz jednak są nam zbędne, nie ma tu w zasadzie żadnych trudności skalnych, gdzie trzeba by sobie pomóc rękami.
Cheile Turzii, czyli raj wspinaczkowy
Idąc szlakiem dalej, warto patrzeć też w stronę nieba, bo górują nad nami skalne ściany o wysokości 200-250 metrów. Nic więc dziwnego, że rejon wąwozu został szczególnie ukochany przez wspinaczy. Istnieje tu 200 dróg wspinaczkowych, a dla bardziej wymagających turystów jest też via ferrata.
Nie bez znaczenia są też skały budujące wąwóz, czyli wapienie. To te same skały, co na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej. I tak samo występują tutaj zjawiska krasowe. W samym wąwozie można znaleźć aż 60 grot i jaskini. Nie są one zbyt długie, większość nie osiąga nawet 10 metrów. Najgłębsza ma 120 metrów.
Cały wąwóz Turdy ma długość około 1,5 km, nie jest więc bardzo długi. Mimo to, jestem pewna, że wąwóz Was zachwyci i przyjdzie Wam do głowy pytanie: jak to u licha powstało?
Cóż, odpowiedź na szczęście nie jest bardzo skomplikowana.
Mniej więcej 150 milionów lat temu znajdujące się tutaj skały wapienne zaczęły się wypiętrzać w wyniku orogenezy alpejskiej. Były to ruchy raczej powolne, więc płynąca tędy rzeka Hasdate była w stanie wystarczająco szybko niszczyć rosnące skały. Przez wiele lat góry rosły, a rzeka erodowała je coraz bardziej, wcinając się w nie na głębokość 200-250 metrów i tworząc wąwóz.
Przejście dnem wąwozu zajmuje około 45 minut.
A co z trasą powrotną?
Opcji mamy tak naprawdę aż trzy:
- Powrót tą samą drogą, którą przyszliśmy. Najkrótsza, najszybsza i najmniej męcząca. Ale też najmniej ciekawa, bo przecież już tu byliśmy.
- Przejście górą wąwozu od strony północnej. To trasa na około 1,5 h. Do pokonania jest 2,7 km i prawie 300 metrów podejścia. Przepiękna widokowo!
- Przejście górą wąwozu od strony południowej. Do podejścia mamy tyle samo, co w poprzedniej wersji, ale szlak jest troszkę dłuższy, bo ma 4,1 km. Także tu mamy trasę na 2 h. Widoki bardzo podobne jak po drugiej stronie, tylko tu mamy trochę więcej lasu.
Jeśli macie troszkę więcej czasu, to zdecydowanie polecam wybrać którąś z opcji górnych, bo widoki są naprawdę piękne. Zaryzykowałabym nawet stwierdzenie, że górny szlak podobał mi się bardziej od przejścia dnem wąwozu.
Szlak dookoła Wąwozu Turdy
Podejście jest dość strome i męczące, ale na szczęście dość krótkie. Za naszymi plecami otwierają się przepiękne widoki na miejscowości Petresti de Jos oraz Deleni.
Cały czas idziemy po otwartym terenie i mimo wczesnej godziny, bo jeszcze nie ma nawet 10:00, jest naprawdę gorąco. Jak pomyślę, że po południu będzie jeszcze cieplej, a my będziemy już iść z dużymi plecakami, to jakoś tak humor mi się psuje…
Idąc wzdłuż wąwozu, po prawej mamy ładny widok na zbocza przeciwnego stoku.
A niebawem pokazuje się też widok na Turdę oraz na camping, na którym spędziliśmy noc. Doskonale widać też wzgórze, z którego wczoraj rozpoczynaliśmy zjazd tyrolką. Z tej perspektywy nie robi aż takiego wrażenia, wydaje się być dość krótka. Cóż, stojąc po drugiej stronie, ma się inne zdanie 😉
Zejście na dół jest także dość strome i miejscami sypkie, więc trzeba uważać na swoje kroki. Przy cięższym plecaku albo problemach ze stawami mogą się przydać kijki trekkingowe.
Czy Cheile Turzii faktycznie jest tak piękny, jak go reklamują?
Hmm… Trudne pytanie.
W okolicy znajduje się jeszcze sporo innych wąwozów i muszę przyznać, że na przykład Cheile Rametului albo Cheile Galbenei zrobiły na mnie duże większe wrażenie. Ale z drugiej strony oba były też dużo trudniejsze technicznie, wymagały używania łańcuchów i klamer. No i nie dało się przejść tamtędy suchą stopą.
Ale jeśli chodzi o “proste” wąwozy, do których można pójść całą rodziną, w komfortowych warunkach, to Cheile Turzii faktycznie jest świetną propozycją i wygrywa ranking.
Bardzo mi się podoba tutejsza różnorodność szlaków. Każdy znajdzie coś dla siebie. Dodatkowo można podjechać pod samo wejście do rezerwatu, więc to idealna propozycja dla osób, które nie lubią za dużo chodzić albo mają ograniczony czas.
Ale dość gadania, jemy lunch na campingu, a potem ruszamy już na ciężko w stronę kolejnego wąwozu – Cheile Borzesti.