Dzisiaj zabiorę Was na zimowy Turbacz oraz na ścieżkę edukacyjną, której dwoma najciekawszymi punktami są pomnik bombowca Liberator oraz wieża widokowa na Magurkach. Uprzedzam, będzie dużo śniegu. Bardzo dużo śniegu…
To był jeden ze spontanicznych wypadów w góry. Znajomi ze Studenckiego Klubu Górskiego zaproponowali weekendowy wyjazd, więc ciężko było odmówić 😉
Dojazd w Gorce pociągiem
Słynne Karpaty, którymi jeździło się kiedyś prawie co tydzień. O dziwo, tym razem przyjeżdżają punktualnie. Aż do Krakowa siedzimy w przedziale w cztery osoby, więc o położeniu się i spaniu nie ma raczej mowy.
Na ostatnie 2 godziny zostajemy w przedziale sami i mamy szanse trochę się zdrzemnąć. A potem szybka przesiadka do busa i chwilę po 7 rano jesteśmy już w Koninkach, na początku niebieskiego szlaku prowadzącego na Turbacz.
Niestety, wygląda na to, że nie mam co liczyć na zmianę pogody w stosunku do ostatniego wyjazdu. Czyli co? Standardowo mgła i padający śnieg. Z każda minutą jedzenia śniadania, pada coraz mocniej. Ciężko nawet powiedzieć, czy to bardziej śnieg, czy deszcz. Ale z całą pewnością moczy wszystko w tempie błyskawicznym.
Mamy więc dobrą motywację, aby prędko zjadać co mamy i iść do góry. Tam przynajmniej będzie śnieg zamiast deszczu…
Ruszamy na Turbacz
Początek szlaku prowadzi drogą, ale już za chwilę skręcamy na ścieżkę i zaczynamy iść stromiej do góry.
Ku mojemu zaskoczeniu, śnieg przestaje padać, a i nawet trochę się przejaśnia. Prawie jakby słońce chciało nas przywitać w Gorcach 🙂
Idzie nam się dobrze, bo szlak jest przedeptany.
Wszystko jest super do momentu, gdy dochodzimy do polany, na której robimy przerwę. Tutaj wchodzimy do innego świata. Po przejaśnieniach nie ma już śladu, są za to chmury i mocny wiatr. Z 10 cm śniegu robi się 40, a szlak jest już mniej przetarty.
Od tej pory robi się mniej stromo, ale cała nadwyżka sił idzie na walkę ze śniegiem. W końcu dochodzimy do Czoła Turbacza.
Zaczyna się śnieżny Armagedon.
Wiatr jest tak mocny, że chwilami aż ciężko oddychać. Ostre, lodowe kryształki tną po twarzy i wciskają się wszędzie. Widoczność spada momentami do 50 metrów. Śnieg zasypuje mi okulary i po kilku próbach przecierania ich, muszę je zdjąć. W końcu lepiej widzieć niewyraźnie niż w ogóle…
Szlak jest na bieżąco zasypywany, tylko miejscami widać ślady naszych poprzedników. Idzie się bardzo ciężko, zapadam się co chwilę po kolana.
Warunki uspokajają się dopiero po dojściu do żółtego szlaku. Droga robi się szeroka i ubita skuterami. Dopiero kawałek dalej dowiadujemy się komu zawdzięczamy brak zasp. Goprowcy korzystają ze śniegu i właśnie prowadzą szkolenie dla psów lawinowych.
Schronisko na Turbaczu zimą
Jeszcze kilka minut i jesteśmy już w schronisku na Turbaczu.
Okazuje się, że można wejść do środka i skorzystać z toalety, a nawet zamówić coś na wynos. Żal nie skorzystać z ciepełka, więc zdejmujemy kurtki i zaczynamy się trochę suszyć. W końcu przed nami jeszcze kilka ładnych godzin marszu. A szlak może być tylko mniej przedeptany…
Ja oczywiście zamawiam pierogi z jagodami. Dopycham blokiem czekoladowym naszej produkcji i mam już siłę by iść dalej. Uzupełniamy sobie także wrzątek w termosie i dorabiamy herbaty.
Po krótkiej naradzie odpuszczamy wchodzenie na sam szczyt Turbacza. Warunki są za trudne, a my mamy jeszcze daleką drogę do noclegu. Także tym razem Turbacz zimą odpada z naszych planów.
Hala Długa
W końcu wychodzimy z powrotem na śnieg. Jest jakby zimniej i jeszcze bardziej ponuro. Do tej pory zawsze chodziłam tędy latem. Teraz, w zimowych warunkach, w chmurach, zupełnie nie poznaję tego szlaku. Jestem jakby w innym świecie. Rozglądam się w poszukiwaniu tych pięknych widoków, które rozciągają się z hali. Na próżno…
Są tylko chmury, zacinający śnieg i świst wiatru.
Tak jak przypuszczaliśmy, szlak jest bardzo słabo wydeptany. Co rusz zapadamy się po kolana. W takich warunkach bardzo przydatne są kijki trekkingowe, ułatwiające wydostawanie się ze śniegu.
Po raz kolejny uświadamiam sobie, jak ważne są jaskrawe ubrania w górach. Ja i Magda robimy za kolorowe boje, których reszta może szukać w tej niekończącej się bieli.
Mijamy po drodze źródełko. Jest kompletnie zasypane i znajduję je tylko dlatego, że korzystałam z niego kilkakrotnie latem. Przypomina mi się skwar z sierpnia, kiedy razem z Iwoną szłyśmy tędy w ramach Głównego Szlaku Beskidzkiego. Jakie orzeźwienie stanowiło wtedy zmoczenie koszulki…
W końcu zbaczamy na zielony szlak w stronę Gorca.
Wzmaga się wiatr. Kilkakrotnie musimy się zatrzymać i obrócić plecami do wiatru, aby w ogóle móc złapać oddech. Robimy przerwę, ale szybko ją kończymy, bo zaczyna padać grad. Lodowe kuleczki uderzają o kaptury, niemal dzwonią nam w uszach. Na szczęście po kilku minutach znowu zapada cisza.
W końcu schodzimy z zielonego szlaku i na chwilę zbaczamy na żółty. A zaraz potem skręcamy na zachód, tam, gdzie znajduje się wieża widokowa na Magurkach.
Tu ścieżki już nie ma. Nawet śladów zwierząt brak.
Brodzimy w śniegu po kolana, po pas. Choć tempo spada drastycznie, świetnie się bawimy. Kibicujemy, gdy ktoś z nas przedziera się przez krzaki i śmiejemy, gdy nagle ktoś prawie cały wpada w biały puch.
Gdzieś z tyłu głowy mamy jednak świadomość, że trzeba być ostrożnym. W takim terenie i śniegu bardzo łatwo się uszkodzić. Najbardziej niebezpieczne są powalone drzewa, których nie sposób zobaczyć pod kilkudziesięciocentymetrową warstwą puchu. Najgorsze jest wpadanie nogi pomiędzy konary i gałęzie, bo łatwo zrobić sobie przy tym krzywdę.
Cieszę się, że mam kijki trekkingowe – są nieocenione w tym momencie.
Pomnik Bombowca Liberator
W końcu dobijamy się do zielonej ścieżki przyrodniczej “Dolina potoku Jaszcze” i niebawem stajemy przy pomniku bombowca Liberator.
Robimy tu dłuższą przerwę w szałasie. Wreszcie chronieni od śniegu i wiatru…
Moje myśli wędrują do 18 grudnia 1944 roku. To właśnie wtedy rozbił się tutaj amerykański samolot bombowy typu Liberator. Jego zadaniem było zbombardowanie zakładów produkcyjnych benzyny syntetycznej w Oświęcimiu, ale w wyniku ostrzału, jeszcze przed doleceniem do celu, uszkodzone zostały 3 z 4 silników.
W takiej sytuacji załoga zrzuciła bomby w okolicach Pszczyny i skierowała się w stronę frontu sowieckiego, aby tam szukać schronienia. Niestety, podczas przelotu nad Gorcami, ostatni silnik wysiadł z powodu przegrzania. Cała załoga wyskoczyła ze spadochronami, licząc na ocalenie.
I mieli szczęście. Cała załoga oprócz kapitana wylądowała cało w różnych partiach Gorców i szybko została odnaleziona przez mieszkańców Ochotnicy oraz tutejsze oddziały Armii Krajowej. Ci zapewnili im tymczasową kryjówkę w dowództwie batalionu.
Co się stało z dziesiątym członkiem załogi bombowca Liberator?
Przez wiele lat tajemnicą pozostawało, co stało się z pierwszym pilotem. Dopiero w 2008 roku ustalono, że William Beimbrink zmarł w wyniku poniesionych obrażeń podczas lądowania. Prawdopodobnie skoczył z za małej wysokości i nie zdążył rozplątać linek spadochronowych. Kobieta, która znalazła go, twierdziła, że spadochron był nierozłożony. Jej mąż pochował pilota w tajemnicy przed Niemcami w dolinie Łopusznej.
Patrzę przez okienko szałasu na pomnik. Odsłonięto go w 50 rocznicę katastrofy, a na odsłonięciu pojawiło się nawet nawet trzech ocalałych żołnierzy. Pomnik to zmontowany fragment kadłuba samolotu, zbudowany z oryginalnych części bombowca oraz odwzorowany zarys skrzydła.
Jeśli chcecie poczytać więcej o historii Liberatora w Gorcach oraz zapoznać się ze wspomnieniami załogi, zapraszam Was na stronę Skansenu Studzionki.
Wieża widokowa na Magurkach
Dalsza droga prowadzi delikatnie pod górę i po kilkunastu minutach dochodzimy wreszcie do ostatniego punktu dzisiejszego dnia – wieża widokowa na Magurkach. Niestety widoczność cały czas jest fatalna, więc z wieży nie widać absolutnie nic.
Wieża widokowa na Magurkach ma ponad 20 metrów wysokości, więc przy ładnej pogodzie oferuje przepiękne widoki na Gorce, Pieniny oraz Tatry.
Konstrukcja jest stosunkowo nowa, bo wybudowana w 2015 roku. Także mam nadzieję, że jeszcze trochę posłuży 😉
Tymczasem powoli zaczyna robić się ciemno, więc mobilizujemy resztki sił i zaczynamy schodzić do przysiółka Jaszcze.
Oglądam się jeszcze za siebie. Wieża widokowa na Magurkach tym razem była łaskawsza. Gdy dwa lata temu próbowaliśmy zdobyć ją ze Studzionek, pokonał nas śnieg. A dziś proszę – ładnie wydeptana ścieżka.
Zdobywca 4 wież
Dla osób, które lubią zbierać odznaki, informacja, że od 2016 roku można zdobyć odznakę „Zdobywcy 4 wież”. Aby ją otrzymać trzeba potwierdzić zdobycie, jak sama nazwa sugeruje, 4 wieży. Jest to oczywiście wieża widokowa na Magurkach oraz wieże na Lubaniu, Gorcu i Koźlarzu. Odznakę można odebrać w Urzędzie Gminy w Ochotnicy Dolnej.
Jakby na złość, z każdym krokiem przybliżającym nas do doliny, pogoda poprawia się. Pierwszy raz widzimy otaczające nas góry. Aż chciałoby się wrócić na wieżę, ale przecież zanim tam dojdziemy, będzie już ciemno. Zresztą, nie mam już siły, marzę tylko o tym żebym usiąść i odpocząć.
Zejście jest miejscami dość strome i po całym dniu mięśnie zaczynają już protestować.
W końcu schodzimy do zabudowań. Punktualnie o 17:00 meldujemy się w chacie, w której mamy dziś spać.
Na szlaku spędziliśmy równo 10 godzin. Jesteśmy mocno utyrani, głównie torowaniem. Ale jednocześnie zadowoleni, bo był to bardzo udany wypad.
Zobaczyliśmy w Gorcach pełnię zimy ze wszelkimi jej atrybutami. Było zimno, był brak widoczności, zamieć i zawieja śnieżna oraz gradobicie. A do tego mnóstwo śniegu, po kolana, po pas, a w kilku miejscach nawet więcej. Czego chcieć więcej? 😉
Polecam Wam serdecznie ścieżkę przyrodniczą “Dolina Potoku Jaszcze”. Cała trasa ma niecałe 10 km długości, więc powinniście na spokojnie pokonać ją w około 4 godziny.
A dla głodnych dłuższych dystansów polecam naszą trasę 😉